poniedziałek, 20 grudnia 2010

czas świąteczny


jakby się tak dobrze zastanowić,
to trzeba przyznać, 
że nie da się pominąć pewnej kwestii:
ZBLIŻAJĄ SIĘ ŚWIĘTA.

no i?

tu się zaczyna,

bo ja osoba, 
która udaje przed światem, 
że nie daje się różnym szaleństwom tego świata 
i tym razem postanowiłam się nie dać

i co?

i to, 
że pomimo bardzo dogodnej sytuacji corocznej braku konieczności przygotowywania czegokolwiek, 
okazuje się, 
że jest źle,
zostały 4 dni do Wigilii 
a ja nie mam jeszcze prezentów! 
mało tego w wielu przypadkach nawet pomysłów na te prezenty, 
a jak miałam pomysły to gdy w piątek wybrałam się na ich realizacje okazało się, 
że niemożliwością jest ich zmaterializowanie.

postanowienie na rok następny:
zamieniam się w Anglika (a precyzyjniej w Angielkę).
Radek w piątek przyszedł z angielskiego z paroma anegdotkami, 
jedna z nich zainspirowała mnie do zmiany postawy, 
otóż podobno Anglicy (domyślam się, dzięki swej przenikliwości, że nie wszyscy)
wcześniej zaczynają myśleć o świętach i prezentach, 
na dowód tego niech będzie wypowiedz Radkowej nauczycielki: 
"przeczytałam na blogu koleżanki, 
że kupiła już prezent dla swojego dziecka pod choinkę, 
i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, 
gdyby nie to, 
że wpis był z kwietnia"


2 komentarze:

mdorcia pisze...

Czy to oznacza, że mogę chcieć prezenty z góry, za wszystkie okazje? A potem chcieć je jeszcze raz, gdy nadejdzie właściwy czas?

Anonimowy pisze...

Kasiu, nie idź tą drogą! Wpadniesz z deszczu pod rynnę. Zamiast pędu przedświątecznego nabierzesz pędu do wielkiej globalizacji ludzkich zachowań. A przecież tak lubimy te małe niuanse w zachowaniach obcych narodowości. Mc Donaldyzacja naszego świata przeraża mnie równie mocno jak zanikanie lodowca na Antarktydzie. Radek